Spotkałam się dziś z dawnym kolegą ze szkoły. Kilka miesięcy temu odnowiliśmy z "T" znajomość, zawsze mieliśmy dobry kontakt, który umarł śmiercią drastyczną, gdy uciekłam na drugi koniec Polski. Jak zawsze gdy się widzimy albo rozmawiamy bliżej wypomina mi, pół żartem, pół serio, że nie przyszłam na jego osiemnastkę. Odziedziczył po babci karty Tarota. Nie jest w tym żadnym mistrzem, ale postawił mi karty. Z jednej strony, pozytywnej, w moim życiu pojawi się młody mężczyzna albo ciemnowłosa dziewczyna. Przedemną wiele wyjazdów dla przyjemności, ale mam uważać, bo czeka mnie też sporo problemów i przede wszystkim kłótnia w domu. Jednym słowem chujnia. Ale gdy analizowaliśmy po kolei każda postawioną kartę, szukając sensu, to naprawdę dużo rzeczy się pokrywało, z zdanym wcześniej pytaniem i myślą przewodnią w głowie. Śmieszne, brakowało tylko pełni księżyca i świeczek w około. Naprawdę mnie to wkręciło, poczułam dreszczyk emocji i swego rodzaju ciekawość, tylko pierwsza talię podobno powinno się od kogoś dostać, a nie kupić samemu.
To był miły dzień. Dobrze było Go zobaczyć.
Ale boli mnie głowa.