Śniło mi się, że grałam na gitarze i śpiewałam. Siedziałam jak by w jakiejś knajpie, w koło mnie byli ludzie przy stolikach. Naprawdę ładnie śpiewałam, ale mam poczucie, że za bardzo nie wiedziałam co tak właściwie robię, nawet na tej gitarze. Po prostu uderzałam w struny i samo płynęło. Słowa piosenek też układałam na bieżąco, po prostu wychodziły z głowy bardzo naturalnie. Po części byłam bardzo zaskoczona, że tak mi to dobrze wychodzi, z drugiej strony przebijała się przede mnie jakaś swego rodzaju pewność siebie. Nie mniej, po jakimś czasie zaczepiła mnie kobieta. Wstając od stołu zarzuciła mi, że nie jest to możliwe, że ktoś tak ładnie śpiewa i na pewno to wszystko jest ustawione, na pewno śpiewam z playbacku. Zdenerwowało mnie to, albo raczej bardziej zasmuciło, bo przecież się starałam, jak widać dobrze się starałam, gdyż efekty były piękne. Spakowałam gitarę i wyszłam. Jednakże, ta kobieta dogoniła mnie i wręcz rozkazała, że mam zaśpiewać tu i teraz, przed nią bez żadnych wspomagaczy. No i zaśpiewałam, tym samym głosem co w knajpie. Ale jej było głupio, nie pamiętam czy coś mi odpowiedziała. Mi za to na barki spadła myśl, że znowu każdemu z osobna muszę udowadniać swoją wartość, umiejętności czy jakieś zalety, które podobno mam.

Jakoś ugryzł mnie ten sen w serce.