Dzisiaj, i wczoraj jestem/byłam bardzo szczęśliwa. To aż dziwne, bo przede wszystkim byłam sobą, ale zdecydowanie łatwiej mi się odpalić gdy nikt mnie nie zna, tym bardziej ze świadomością, że nawet nigdy już pewnie nie spotkam tych ludzi, i nie będą mnie w żaden sposób za X czasu kojarzyć. Bycie noname naprawdę mi pasuje. Skończył się dwudniowy festiwal w Krakowie, z jednej strony cieszę się, że mogę już wyciągnąć nogi na łóżku, a z drugiej czuję niedosyt, albo to tak zwana pofestiwalowa depresja. Jeszcze jeden taki szalony dzień by mi się przydał. Jestem totalnie zmęczona, bolą mnie nogi, wszędzie czuję zapach kurzu z pogo, choć umyłam się porządnie, dorobiłam się kilku nowych siniaków, ale w tym wszystkim jest radość. Radość z przeżywania, z chwili, z życia. Chyba zapomniałam jak bardzo kiedyś lubiłam taką muzykę. Teraz wiem, że brakowało mi tego. Choć w głowie co jakiś czas odbija mi się głos, który mówi, że po co mi to było, tylko się zmęczyłam

Przytulam Się